Forum Forum Serii Hogwart Strona Główna Forum Serii Hogwart
Forum dla fanów i autorów Serii HOGWART
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Konkurs

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Serii Hogwart Strona Główna -> Huncwoci (http://huncwotow-zycie.blog.onet.pl)
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grim
Zwykły czarodziej



Dołączył: 01 Sie 2007
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław ^^

PostWysłany: Śro 13:04, 26 Gru 2007    Temat postu: Konkurs

Doczekaliście się, moi drodzy ^^ Jako pierwsza przełamię tabu związane z konkursem. Zamieszczam swoje wypociny (9 stron w Wordzie) plus zastrzegam... pozwoliłam sobie na użycie przekleństw, więc osobom, którym to nie odpowiada... przykro mi, jeżeli kogoś tym urażę.
Temat: Mam problem z jego ustaleniem. Dlaczego? Dowiecie się czytając. To tyle. Zapraszam i liczę na jakieś kilka szczerych opinii ^.^

_________________________________________________

- Jakie to szczęście, że ciocia przyszła! - zapiszczała rudowłosa dziewczyna - Mama zamknęła się w pokoju i w ogóle się nie odzywa. Niech ciocia coś zrobi, bo mama się pochoruje! A Harry i Lily zwariują. Ron już ich straszy!
Kobieta o grubych, brązowych włosach i brązowych oczach uśmiechnęła się przyjaźnie. Wyjęła z wózeczka małe dziecko i pocałowała je delikatnie w czółko.
- Zajmiesz się Emmą? Ja porozmawiam z twoją mamą.
Dziewczynka kiwnęła głową i razem z wózkiem wjechała do przestronnego salonu tuż obok.
- Nikt wam nie będzie przeszkadzał, ciociu, obiecuję. - zawołała jeszcze.
- Dziękuję, Molly.
Kobieta westchnęła cicho i powoli zaczęła wspinać się po wysokich, obitych czerwonym dywanem schodach. Szata cicho szeleściła przy każdym, najdrobniejszym ruchu. Ale ona nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Z pewną ciekawością i lekkim strachu poruszała się po tak dobrze znanym sobie domu. Hermiona poszła na piętro, gdzie kilkanaście lat temu Harry i Ron, jej Ron... zajmowali razem sypialnię. Ostrożnie nacisnęła klamkę i weszła do jedynego, ciemnego i mrocznego pokoju w całym domu. Na jednym z dwóch łóżek dostrzegła niewyraźny zarys kobiety o rudych, splecionych w kok włosach. Kobieta siedziała odwrócona plecami do drzwi, pogrążona we własnych myślach. Ramiona trzęsły się jej, a z opuszczonej głowy kapały łzy prosto na nieruchome zdjęcie z gazety, przedstawiające młodego mężczyznę. Hermiona wcale nie musiała widzieć zdjęcia, żeby przypomnieć sobie migdałowo-zielone oczy i czarne, wiecznie rozczochrane włosy przyjaciela.
- Ginny, maleńka... - szepnęła ciepło Hermiona powoli zbliżając się do postaci.
Kobieta na łóżku drgnęła i szybkim ruchem ręki otarła oczy.
- Hermiona? Co ty tu robisz? - zapytała cichym, łamiącym się głosem kobieta.
- Ginny, nie musisz przede mną udawać, mi także ich brak. Ale ale nie sądzisz, że Twoim dzieciom należy się wyjaśnienie? W tym roku idą do Hogwartu. Każdy ich pozna!
- To już dwanaście lat, Hermi, dwanaście, a ja wciąż mam nadzieję, że usłyszę pukanie do drzwi i pojawi się w nich Harry. Ze swoim przepraszającym uśmiechem, zapyta mnie, co nowego działo się w pracy, czy Harpie dalej dobrze grają, czy mamy szansę wejść do finału quidditcha
- Ginny…
- Codziennie zastanawiam się, dlaczego to zrobił? Codziennie. A dzisiaj… dzisiaj zastanawiam się bardziej niż zwykle, czy to w porządku, że ja wciąż żyję. Nie mam już nikogo…
- Masz mnie. Masz dzieci. Nie mogę cię do niczego zmusić, ale pamiętaj, że za dwa tygodnie, cała trójka pojedzie do Hogwartu. Spotkają Neville’a, spotkają McGonagall…
- Ona będzie chyba wiecznie uczyć. Męczyła nas, naszych rodziców i nasze dzieci. McGonagall nie jest osobą, która wypomni im ich pochodzenie…
- Ginny… poproszę cię o to po raz ostatni. Musisz im powiedzieć!
Hermiona usiadła po drugiej stronie łóżka, twarzą zwróconą ku uchylonym drzwiom. Przymknęła na chwilę oczy i uśmiechnęła się do własnych wspomnień.
- Żyjesz w domu Syriusza… w domu Harry’ego. Nie sądzisz, że twoim dzieciom należy się prawda? Pójdą do szkoły, gdzie każdy będzie znał historię życia ich ojca, a one nawet nie znają jego imienia.
- Harry… Harry prosił mnie, przed swoją śmiercią… prosił, żebym nie mówiła im całej prawdy. Że…
- Ginny, kochana… myślę, że nie mówienie całej prawdy, a nie poznanie nawet setnej jej części to różnica. Żadna z nas nie zna całej prawdy…
- Dzisiaj mija dwanaście lat.
- Wiem. Mija też piętnaście, odkąd całą czwórką razem byliśmy w tym domu, mija też osiemnaście od śmierci Syriusza.
Ginny zamilkła i powoli oparła się plecami o plecy przyjaciółki.
- Pomożesz mi? Sama nie dam rady?
- To także moja historia, Ginny, mojemu dziecku także należy się prawda… nie popełnijmy błędu Dumbledore’a.
Obie kobiety wstały i idąc blisko siebie, żeby czuć się bezpieczniej, zeszły do jasnego salonu, gdzie bawiły się ich dzieci. Harry, łudząco podobny do ojca, z wyjątkiem oczu, Lily, rudowłosa piękność z zielonymi oczami i rysami matki, i Molly, również rudowłosa o orzechowych oczach, jak jej babka, po której odziedziczyła imię, Potterowie, oraz Ronald Wealsey i jego mała siostra cioteczna, Emma. Czwórka jedenastolatków i jedna mała Emma. Wszyscy spojrzeli z wyczekiwaniem na dwie kobiety, które stanęły w progu.
- Mamo, dobrze się czujesz? – zapytała ostrożnie Molly, odrywając wzrok od bawiącej się Emmy.
- Nie… nie mogę czuć się dobrze. – powiedziała cicho Ginny – Dzieci, czy… czy mogę was o coś zapytać?
- Pewnie, mamo. – powiedział wesoło Harry – Ale jeżeli o to chodzi, to Ron już nas poinformował, jak to się robi i do czego mugole używają kondomów.
Hermiona resztką silnej woli powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Kiedy opanowała ten nawyk, spojrzała tylko groźnie na syna, który starał się nie udawać, że nie widzi matki.
- Porozmawiamy w domu, Rolandzie – powiedziała tylko Hermiona – Ginny, to ja zrobię herbatki i przyniosę ciasta, a ty zacznij, dobrze?
- To… możemy porozmawiać?
- A o czym, mamo? – zapytała ciekawie Lily.
Hermiona szła już w stronę kuchni, kiedy usłyszała zduszony, trochę chwiejny głos Ginny.
- O waszym ojcu. I o moim bracie, ojcu Rona… Ronaldzie Seniorze…
W kolorowym salonie zapanowała cisza. Nawet mała Emma zdawała się być przejęta tymi słowami.
- Mamo, ty nigdy… - zaczęła Lily.
- Wiem, ale… ale to dlatego, że dawno temu coś obiecałam. Jednak… jutro idziemy na ulicę Pokątną, a za dwa tygodnie jedziecie do Hogwartu. Powinniście wiedzieć to, co wie każde dziecko w rodzinie czarodziei. Opowiem wam historię… Harry’ego Pottera, syna Lily i Jamesa Potterów. Chłopca, który przeżył. I tym samym historię mojego brata, Rolanda Weasley’a, chyba najlepszego przyjaciela Harry’ego.
- Powiedziałabym, że najlepszego. – Hermiona wróciła lewitując tacę z napojami i smakołykami – Zawsze sobie pomagali i byli sobie jak bracia. Pokłócili się dwa razy. Raz podczas turnieju Trójmagicnzego…a drugi raz, jak Ron był zbyt zadufany w sobie, żeby mnie przeprosić. Dopiero po interwencji Harry’ego przeprosił mnie. I byliśmy razem…
- Mamo, do czego to zmierza? – zapytał Ron.
- Do tego, że dzisiaj jest rocznica… dwunasta rocznica śmierci waszych ojców. A naszych, mojego i cioci Ginny, mężów. Ginny…
- Wasi ojcowie poznali się, kiedy mieli po jedenaście lat, podczas podróży do Hogwartu. Och, pamiętam, ile oni przygód tam mieli. Pokonali górskiego trolla, Harry uratował mnie przed bazyliszkiem, turniej Trójmagiczny i odrodzenie się Sami-Wiecie-Kogo. Potem z ręki Bellatrix… zginął Syriusz Black, ojciec chrzestny Harry’ego…
- Syriusz Black? Ten którego Ministerstwo Magii uniewinniło dwa dni temu? – zdziwił się Ron.
- Ten sam…
- Ale co ma jedno do drugiego? – zapytała Lily.
Ginny westchnęła i powoli opowiedziała wszystkie perypetie swojego męża. Aż dotarła do grząskiego gruntu, czyli wakacji po szóstej klasie w Hogwarcie. Ginny opowiedziała o śmierci Dumbledore’a o postanowieniu kontynuowania jego misji, której wtedy nikt nie znał.

(Dwanaście lat wcześniej)
- Hokruksy.
- Harry, proszę. – wyszeptała Hermiona.
- Nic nie rozumiesz, Hermi.
- Chcę zrozumieć! A ty się od nas izolujesz! Ode mnie, od Rona i Ginny. To ty nie rozumiesz, że oni cię potrzebują? Zginęli im rodzice! Ron… Ginny… HARRY! Proszę, nie rób tego teraz.
- Nie rozumiesz? Całe życie kogoś traciłem, i teraz kiedy jestem tak blisko nie załamię się dlatego, że Skurczybyk-Który-Opanował-Całą-Anglię* zabił kolejne osoby!
- Sądziłem, że państwo Weasley więcej dla ciebie znaczyli…
- Znaczą! Ale Hermi… jestem tak bliski pokonania go. Tak blisko.
- Harry…
- Wiem – szepnął Harry i opadł na pierwszy fotel. Tuman kurzu wzbił się w powietrze – Ta wojna trwa za długo. Zbyt wielu ludzi przez nią zginęło. Zbyt wiele ofiar poniesiono. Zakończę to. Jutro…
- A siódmy horkruks? – zapytała Hermiona.
- Jest bliżej niż sądzisz…
- To znaczy gdzie?
- Blisko…
- Doszedłeś do niego sam i chcesz go sam zniszczyć? Harry, to przecież to mogło być niebezpieczne!
- Dopiero będzie… Hermiono… mogę cię o coś prosić?
- Oczywiście, zawsze…
- J-jeżeli coś by mi się stało… nie przerywaj mi, proszę – dodał szybko – Jeżeli coś by mi się stało, obiecaj, że razem z Ronem zaopiekujecie się Ginny i naszymi dziećmi.
- Wiesz?
- Dowiedziałem się dzisiaj. Dlaczego nie powiedziała mi o tym wcześniej? Ani ty?
- Ja co?
- Ty też jesteś… w ciąży. Dlaczego mi nie powiedziałyście?
- Bo… byłeś zbyt zajęty. Ginny nie chciała cię dodatkowo obciążać… a ja… nie miałam okazji. Przepraszam…
- Nie szkodzi… - mruknął cicho - Odprowadzę cię do Rona i…
- Nie chcesz chyba iść tam sam?
- Ultimatum, Hermiono. Albo pojawię się tam sam, albo zabije wszystkich uczniów Hogwartu. Jutro o północy będzie już po wszystkim.
- Skąd to wiesz?
- Neville mi obiecał.
- Nie rozumiem, Harry.
- Po prostu obiecaj, że zaopiekujesz się Ginny. I nie pozwól jej, ani sobie, ani Ronowi pójść za mną.
- Ja…
- Obiecaj, Hermiono!
- O-obiecuję – wyszeptała dziewczyna z oczami pełnymi łez.
Harry podszedł do niej z wyraźną ulgą na twarzy. W niczym nie przypomniał tamtego żywotnego i pełnego energii nastolatka, jakiego poznała. Wyglądał dużo starzej, niż w rzeczywistości, zielone oczy biły pustką, wokół powiek pojawiły się zmarszczki, a uśmiech zupełnie znikł z jego twarzy. Od lat nikt nie widział go uśmiechniętego. Harry zawahał się, a potem przytulił Hermionę i pocałował ją w policzek.
- Odprowadzę cię do Rona. Chcę jeszcze porozmawiać z Ginny. I z Ronem.
- Harry…
- Cokolwiek by się nie stało, wszystko co mam należy do Ginny i do was obojga. Zamieszkajcie tutaj… to bezpieczne schronienie… w razie…
- Harry… to nie jest pożegnanie, prawda?
- Nie… - wyszeptał Harry, jednak nie zbyt przekonująco.

- Co on tam robi, tyle czasu?
Ron chodził w kółko salonu, co chwilę niespokojnie spoglądając w górę schodów, gdzie na piętrze małego domku zamieszkiwała obecnie Ginny. Dom był własnością Hermiony, a raczej jej rodziców, jednak w wyniku wojny Hermiona ukryła swoich rodziców w bezpiecznym miejscu. Mogli więc tam przebywać.
- Ronaldzie, uspokój się proszę.
- Nie mogę być spokojny, kiedy ten… samobójca chce wszystko zniszczyć.
- Nie samobójca, Ron – usłyszeli cichy kobiecy głos za sobą.
W drzwiach stała Ginny, czerwona od płaczu, ale mocno przytulona do Harry’ego.
- To mój mąż i zabraniam ci tak o nim mówić. Ponadto przedyskutowałam całą sprawę. I zgadzamy się do jednego. – głos Ginny stał się sztuczny i zimny – Muszę tu zostać. I ja, i ty Hermiono, i Ron…
- Ja nigdzie nie…
- Nie, Ron. Proszę. – powiedział cicho Harry – Proszę cię, zajmij się moją żoną pod moją nieobecność. Ponadto masz własną do opieki. Nie możesz iść ze mną. Ale… jeżeli się zgodzisz, chcę z tobą porozmawiać, na osobności… kochanie… - szepnął do Ginny.
Rudowłosa powoli przeszła przez salon mijając się z Ronem, by usiąść obok Hermiony. A kiedy dwaj mężczyźni zniknęli za drzwiami kuchni, rozpłakała się jak dziecko.
- Nie chcę go stracić! Nie chcę! Będziemy mieć dzieci, i one muszą mieć ojca!
- Ginny, ćsii…
- On… on mnie zmusił, żebym złożyła mu przysięgęęęęę! – zawyła Ginny – On wie, że nie wróóóóóci i mnie nie oszuka! I chceeeeeee, żeby zajęła się dziećmiiiiiii. I zamieszkała na tym pieprzonym Grimmauld Place! I żebym nigdy im nie powiedziała o ojcuuuuuu! Czy to normalnee?
- Nie, Ginny, ale widocznie ma powód…
- Jaki powód? Jaki ma powód, żebym musiała ukrywać prawdę przed własnymi dziećmi o ich ojcu!?
- Ginny…przecież Harry żyje! Wróci i zamieszkacie razem w Londynie i wcale nie będziesz musiała spełniać żadnej przysięgi.
Ron powoli zamykał drzwi kuchni. Na tyle powoli, żeby Harry mógł usłyszeć płacz Ginny.
- Zadowolony? – warknął Ron.
- Nie… nie jestem zadowolony. I nie będę. Jeżeli chcesz obudzić we mnie sumienie, to się nie wysilaj, Ron. Moje sumienie zostało zabite wczoraj…
- To czego chcesz?
- Jest coś, co muszę ci powiedzieć. Ale po warunkiem, że złożysz przysięgę. Wieczystą Przysięgę, że powiesz to tylko wtedy, jeżeli i ty… będziesz umierał.
- Wieczystą Przysięgę? Do tego potrzeba osoby trzeciej…
- Nie… potrafię sam je rzucić. Ron. Zgódź się proszę…
- Czy to ważne?
- To będzie ważne dla Ginny. Jeżeli nie uda mi się wrócić.
- Harry! Cholera by cię wzięła! Mówisz jakbyś był już trupem! Czyś ty kompletnie postradał zmysły? Idziesz sam do Dupka-Którego-Imię-Jest-Tak-Beznadziejne-Że-Nawet-Nie-Chce-Nam-Się-Go-Wymawiać! Odprawiasz ceregiele, jakbyś miał już nie wrócić! Czy ty…
- Ja nie wrócę, Ron. Siódmy horkruks… to ja. Ja jestem siódmym hokruksem. I jeżeli Ten-Pieprzony-Kretyn mnie zabije, to wtedy podpisze na siebie cyrograf. Neville mi asystuje…
- Neville? Dlaczego on, a nie… ja?
Ton głosu Rona zmienił się. Teraz nie słychać było w nim ani furii, ani choćby zdenerwowania. Teraz było to niedowierzanie.
- Masz Hermionę. Nie mogę pozwolić, żebyście… żeby wam się coś stało. I ona, i Ginny będą cię potrzebować… one będą cię potrzebować –powtórzył cicho i dodał bardziej zdecydowanym głosem – Wasze dzieci będą cię potrzebować. A Neville… sam powiedział, że chce zabić Skurkowańca i jego towarzyszkę, przez którą stracił rodziców.
- Wiesz, co to oznacza?
- Aż za dobrze… Ron, proszę… podaj mi swoją dłoń i złóż przysięgę…
Ron zawahał się, ale po chwili wyciągnął drżącą dłoń i złapał dłoń Harry’ego. Ten, z pewną ulgą, wyciągnął swoją różdżkę i dotknął nią ich złączonych dłoni. Harry zesztywniał i wyprostował się, a kiedy przemówił jego głos był pusty i pozbawiony emocji:
- Rolandzie, czy przysięgasz, że nie zdradzisz nikomu czym jest ostatki horkruks, chyba że będzie groziła ci rychła śmierć?
- Przysięgam…
Cienki jasny płomień oplótł ich dłonie i rozjarzył się czerwienią.
- Czy przysięgasz, że będziesz chronił od wszelkiego nieszczęścia siebie, Hermionę i Ginny oraz ich dzieci, kiedy mnie zabraknie?
- Przysięgam… - wyszeptał Ron.
Drugi, identyczny promień wystrzelił z różdżki i splótł się ze swoim poprzednikiem.
- Czy… przysięgasz, że nie pozwolisz żadnej z nich, ani Hermionie, ani tym bardziej Ginny, ruszyć za mną do Lasu? Przysięgasz, że powstrzymasz je za wszelką cenę?
Ron zamilkł. Dłoń zaczęła mu niebezpiecznie drżeć i robić się mokra, a wszelkie kolory zniknęły z twarzy Rona.
- Przysięgam… - powiedział w końcu.
Trzeci promień połączył się z pozostałymi i rozjarzyły się czerwienią. Szkarłatny łańcuch jarzył się na ich dłoniach, by zniknąć. Ron niepewnie zabrał swoją dłoń.
- Dziękuję…
- Harry, ja…
- Nie… nie chcę się żegnać. Jesteś jedyną osobą, która zna prawdę. Zapewne Hermiona wszystkiego się domyśli, ale będzie już za późno, a ty ją powstrzymasz.
- Nie możesz tam iść.
- Muszę. Już to postanowiłem, Ron. Nie zmienię decyzji. Ale teraz jestem spokojniejszy. Będą mieć w tobie podporę…
- Dlaczego to się dzieje tak szybko?
- Życie płynie bardzo szybko. Przykro mi Ron, że jednego dnia dowiedziałeś się o śmierci rodziców i o niechybnej śmierci, mam nadzieję, przyjaciela…
- Najlepszego… - dodał Ron.
Uścisnęli się, tak przyjaźnie i po bratersku, jakby składali sobie gratulacje z okazji zaślubin.
- I proszę, nie miej mi tego za złe… pozostałeś mi najbliższą osobą, jaką miałem. Ginny, ty i Hermiona… powiedz Ginny, że umierając o niej myślałem…
- Chcę iść z tobą.
- Wykluczone, Ron. Teraz nie jest i nie będzie bezpiecznie jeszcze długo. Musisz je strzec…
- Jak oka w głowie…
Kiedy wyszli z kuchni, żadne nie było w stanie zmusić się do okazania cienia pozytywnej emocji. Jednak sprawa dziewczyn się uspokoiła. Ginny przyjęła wszystko z pokorą, i dziecinną naiwnością.
- W takim układzie, do zobaczenia… - powiedział głośno Harry, a potem dodał ciszej, tak, że tylko Ron był w stanie to usłyszeć – Mam nadzieję nieszybkiego… - i znowu głośniej – uważajcie na siebie…
- Ty też, Harry… - wyszeptała Hermiona.
Ginny podbiegła do Harry’ego i wtuliła się w niego najmocniej jak potrafiła.
- Masz pomóc wybrać mi imiona dla dzieci! Słyszysz?
- I tak zdam się na twoją kobiecą intuicję. – powiedział odwzajemniając uścisk.
- Harry…
- No, już… przecież nic mi nie jest.
- Chcę iść z tobą.
- NIE! – zawołały trzy głosy jednocześnie.
- Ginny, skarbie… błagam cię, dbaj o siebie i nasze dzieci. Nie pozwolę ci patrzeć na… to co ma się tam dziać.
- Nie przegrasz?
- Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby nie przegrać. – powiedział cicho Harry. – Żeby go zwyciężyć. Do zobaczenia, Ginny…
- Harry…
- Tak?
- Kocham cię, wiesz?
- Wiem. Bo ja kocham ciebie…

Zielone oczy błyszczały w świetle księżyca. Na polanie oświetlonej srebrnym globem stały dwie postacie odziane w czarne płaszcze. Obie były wyczulone na wszystkie odgłosy, obie dumnie wyprostowane, ale tylko jedna trzymała nieruchomo różdżkę w górze.
- Wspaniale, Harry. Dumnie. Zupełnie jak twój ojciec. – powiedziała lodowatym szeptem postać.
- Nie, Tom. Wcale nie dumnie. Brzydzę się tobą. Brzydzę się tym, co muszę zrobić. Ale znalazłem w sobie dość odrętwienia, żeby stanąć tutaj i nie zwymiotować na ciebie.
Voldemort wybuchnął zimnym śmiechem, w oddali odleciały ostatnie ptaki.
- Mój drogi, mały Harry… Cóż za słodka przemowa? Ale trochę sztuczna nie sądzisz?
- Nie, Tom. Trzy lata…
- Pięć – przerwał mu Voldemort i znowu zaśmiał się lodowato – Pięć, drogi Harry. Minęło pięć lat od naszego ostatniego spotkania, niestety nie było mnie, jak Snape zabijał twojego Dumbledore’a.
- Nie o tym mówię. Poznałem twój sekret… twoją tajemnicę nieśmiertelności… pracowałem nad tym trzy lata i teraz mogę stanąć naprzeciwko ciebie i wiedzieć, że cokolwiek się stanie, zginiesz…
Uśmiech spełzł z białej twarzy, a czerwone oczy zaiskrzyły się nienawiścią.
- Łżesz!
- Przekonaj się i stań do walki – powiedział spokojnie Harry – Zobaczymy, który z nas łże… który ma żyć, który zwycięży. Poznasz wreszcie prawdę, który z nas jest silniejszy, Tom…
Spokojnym ruchem ręki Voldemort sięgnął po swoją różdżkę i uniósł ją na wysokość oczu.
- Jesteśmy tylko my, Tom – kontynuował Harry – Tylko ty i ja. Twoi śmierciożercy walczą z Zakonem i ludźmi, którzy nie chcą twojej władzy. Nawet jeżeli przegram, istnieją setki osób, które mogą cię zabić. Jesteś już śmiertelny i…
- AVADA KEDAVRA! – ryknął Voldemort.
Zielony promień poszybował w stronę Harry’ego, który w ostatniej chwili zrobił spokojny unik.
-Skończę to szybko, mały Harry. I już nikt nie zaszkodzi mojej potędze…
- AVADA KEDAVRA! – krzyknęli jednocześnie Harry i Voldemort.
Dwa, oślepiająco zielone promienie poszybowały w przestrzeń, zderzając się ze sobą i znikając z ciemności.
- Nieźle, Harry. Twoje zaklęcie jest lepsze od cruciatusa, którym chciałeś zranić Bellę. Zaimponowałeś mi…
- Zmieniłem się. Za to ty nadal jesteś tym samym butnym i ograniczonym czarodziejem jakim byłeś. A ja poznałem wiele nowych zaklęć. Moja moc wzrosła. Twoja pozostała prymitywna i stara.
- W takim razie… mogę walczyć z tobą na poważnie. Broń się, Harry.
Kolejny zielony promień poszybował w stronę czarnowłosego mężczyzny. I tym razem Harry zrobił unik, choć już nie tak spokojny i pewny siebie.
- AVADA KEDAVRA!
- EXPELLIARMUS! – wrzasnął Harry.
O ułamek sekundy był szybszy. Różdżka Voldemorta wyleciała mu z ręki i półłukiem trafiła do wyciągniętej dłoni Harry’ego. Efekt zaklęcia odrzucił Czarnego Pana i odbijając się od najbliższego drzewa, leżał na wilgotnej ziemi. Harry szedł powoli, celując w swojego oprawcę z dwóch różdżek. Twarz wykrzywił mu lekki uśmiech, jak twarz spochmurniała mu, a oczy zamgliły się bólem.
- HARRY! – usłyszał gdzieś w oddali.
Nie wiedział, czy go szukają czy już znaleźli. Umysł Harry’ego rejestrował tylko swoje powolne kroki, ciężkie dyszenie Voldemoerta. Widział jak drżą mu palce, jak łapczywie łapie powietrze, jak nie jest w stanie się podnieść, jak walczy ze sobą. Ale ciało Harry’ego przeszył dziwny spokój, dziwna błogość… zadowolenie.
- Siedem – wyszeptał Harry – Dziennik… zniszczyłem go, gdy byłem w drugiej klasie, przypadkiem…pierścień… zniszczył go Dumbledore w wakacje pięć lat temu, medalion… pamiętasz Regulusa Blacka? Podziękuj mu w moim imieniu, kiedy już się spotkacie… Diadem zniszczony trzy lata temu…. Czarka… szaleństwo doprowadziło do śmierci pięciu członków Zakonu, a ja obiecałem, że ich pomszczę. I twój wąż. Zabił go ktoś, kogo uważałeś za… lojalnego śmierciożercę. Muszę cię zmartwić Tom… Snape pracował dla Dumbledore’a. To nie był przypadek. A siódmym… siódmym horkruksem jestem ja. Jeżeli to ja cię zabiję, prawdopodobnie zginę chwilę po tobie, jeżeli zginę z twojej ręki, zanim wyjdziesz z lasu zaatakuje cię cały Zakon. Tak czy inaczej… umrzesz Tom. Dzisiaj. Do… nie zobaczenia.
Dwa zielone promienie poszybowały w stronę leżącego Voldemorta. Harry widział wszystko w zwolnionym tępie. Zielone promienie sięgnęły celu, przeszywając ciało Voldemoerta, a później jeden z nich wraca, by ugodzić Harry’ego. Widział jak ciało Voldemorta pada martwe, i chwilę później nogi się pod nim ugięły, różdżki wypadły z dłoni, które opadły z sił. Upadł na twarz, tracąc świadomość otoczenia, olbrzymi ból przeszył każdą cząstkę jego ciała, ale nie był w stanie nawet jęknąć.
- NIE, HARRY! HARRY!
Harry poczuł jak czyjeś ręce przekręcają go na plecy, ale nie widział twarzy. Wszystkie głosy zdawały się być bardzo dalekie i niezrozumiałe, a ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Widział tylko rozgwieżdżone niebo i księżyc ustępujący miejsca na sklepieniu jasnemu słońcu.


(teraźniejszość)
- Mamo! To się stało z tatą? – zapytała Molly.
- Zabił go… Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Zginął… walcząc o lepsze życie dla was. Teraz ma wiele obrazów we wszystkich ważnych instytucjach magicznych, a nowy Minister Magii, ogłosił go bohaterem.
- A wujek Ron?
- Ronald… - wyszeptała Hermiona – Ron zmarł tego samego dnia. Zwolennicy Voldemorta nie wiedzieli jeszcze o jego porażce i zaatakowali nas. Ron bronił nas, was i swojego rodzinnego domu. Zabiła go Bellatrix. Ta sama, która zabiła ojca chrzestnego Harry’ego. Teraz, mam nadzieję – dodała mściwie – zjadają ją dementorzy w Azkabanie.
- Mamo… - wyszeptał mały Ron – Dlaczego tak się stało?
Hermiona westchnęła. Spojrzała na Ginny. Obie to wiedziały, ale jak to wytłumaczyć dzieciom?
- Wojna. Była wojna. A los sprawił, że wasi ojcowie byli bardzo niewygodni dla tamtej strony konfliktu… - Hermiona zamilkła, a po chwili na jej twarzy powił się uśmiech – Jestem pewna, że profesor Binns wytłumaczy wam to podczas lekcji Historii Magii!
- MAMO!
- CIOCIU!
- HERMIONO!
Odezwały się karcące głosy, a Hermiona tylko uśmiechnęła się figlarnie. Wzięła swoją, zimną już, herbatę i upiła z niej łyk pogrążając się we wspomnieniach.
- Jeżeli będziecie grzeczni i zjedzie obiad, który przygotował wam Zgredek – dobiegł ją wesoły głoś Ginny – To po południu pokażemy wam zdjęcia i wspólnie powspominamy.
- Mamo? A pojedziemy odwiedzić grób taty?- zapytała nieśmiało Lily.

Trojaczki nieśmiało przemierzały alejki. Szli ramię w ramię razem ze smutnym Ronem. Przed nimi szły dwie kobiety pogrążone we własnych myślach, jedna, starsza i poważna, pchała wózek z roześmianym dzieckiem. W końcu cała siódemka zatrzymała się przy dużym, choć skromnym pomniku, na którym wyryty był duży napis w starym, ozdobnym piśmie:
Ludzka dusza
jest jak tęcza nad przepaścią,
jak całe życie znika.
I taki wielki żal
jakby zgasła czyjaś miłość
tych co zostali przenika.

A pod spodem mniejszym pismem:
Harry Potter 1980-2000
Ronald Weasley 1980-2000
Remus Lupin 1960-2000
Nimfadora Lupin 1973-2000


Zginęli w obronie miłości.

Przy grobowcu paliły się znicze i stało wiele świeżych kwiatów. Hermiona gestem różdżki wyczarowała czerwoną różę, Ginny poszła za jej przykładem i w jej ręku znikąd pojawił się bukiet chryzantem (istnieje piękna legenda wschodnia nie pamiętam teraz z jakiego kraju, ale na pewno z Dalekiego Wschodu, o chryzantemie, polecam - dopowiedzenie autorki) i podała po jednym kwiatku wszystkim dzieciom. Sama zaś złożyła przy nagrobku drugą, czerwoną różę. Żadne z dzieci nie było jeszcze nigdy tak spokojne jak teraz.
- Wasi ojcowie byli wspaniałymi ludźmi i na pewno woleliby, żeby pamiętać ich lepsze czyny, niż rozpamiętywać śmierć - powiedziała zduszonym głosem Hermiona - Ginny, pamiętasz, jak Harry i Ron przylecieli do Hogwartu latającym samochodem twojego ojca?
- Och, oczywiście! - na twarzy Ginny zawitał rozmarzony uśmiech - Wtedy byłam pierwszy raz w Hogwarcie! I pisali o nich w gazetach!
- Pisali o tacie w gazecie? - zawołały chórem dzieci.
- Pisali, wiele razy! - zaśmiała się Hermiona - Ale Harry miał wtedy rok. Został bez kości w przedramieniu i szkołę zaatakował bazyliszek!

_____
* odniesienie jest do siódmego tomu pani Rowling (mały spoiler, ale nieużyteczny!), które przypadło mi do gustu. Otóż nikt nie mógł wymówić imienia Voldemorta, było naniesione na nie zaklęcie taboo (czy jak to będą tłumaczyć). Kiedy się je wypowie, można zostać zlokalizowanym i zamkniętym lub nawet zabitym. Tyle mogę zdradzić. Więc ani Harry, ani żadna osoba nie wypowiadała imienia Czarnego Pana.
Kod:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Serii Hogwart Strona Główna -> Huncwoci (http://huncwotow-zycie.blog.onet.pl) Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin